Tekst wygłoszony pierwotnie jako referat pod tytułem „Pan jest naszym księciem Czartoryskim" na konferencji Wydziału Prawa UJ "Czartoryscy - Polska - Europa", Kraków , 8 - 10 listopada 2001 r., a następnie wydrukowany w tomie pod redakcją Zbigniewa Barana „Czartoryscy - Polska - Europa. Historia i współczesność", Kraków 2003, s.286 - 290.
Publikujemy za zgodą Autora
„Pan jest naszym księciem Czartoryskim”
W styczniu 1968 r. Jerzy Stempowski pisał do Jerzego Giedroycia: „Pan jest naszym księciem Czartoryskim, który też zapewne byłby zakłopotany gdyby przyznano mu nagrodę literacką, czy inną [1].” Nie chodzi tu chyba tylko o zdawkowy zwrot grzecznościowy, wydaje się raczej, że Stempowski, wyrażając się w ten sposób, chciał uwydatnić uderzającą analogię między rolą Adama Czartoryskiego jako przywódcy obozu Hotel Lambert, a rolą Jerzego Giedroycia jako kierownika ośrodka w Maisons-Laffitte. Każda analogia kuleje, zanim zatem spróbuję zaznaczyć parę podobieństw między Czartoryskim a Giedroyciem, chciałbym mocno podkreślić kilka z wielu oczywistych różnic:
1). Adam Czartoryski (1770-1861) był politykiem i mężem stanu, a Jerzy Giedroyc (1906-2000) wpływowym co prawda, ale tylko redaktorem.
2). Co innego kompletny brak państwowości, co innego szczątkowa państwowość PRL.
3). Struktura społeczna i gospodarcza Polski po latach 1939-1945 w niczym nie przypomina tej z czasów księcia Adama.
Zanim jeszcze powstał Instytut Literacki (w Rzymie 11 lutego 1946) i zanim redakcja przeniosła się do Maisons-Laffitte pod Paryżem (31 października 1947) Giedroyc i Czapski często krążyli między Rzymem a Londynem, gdzie była siedziba władz rządowych. Po drodze, w Paryżu zatrzymywali się właśnie w Hotel Lambert, na wyspie św. Ludwika. Przez pewien czas Czapski prowadził tam nawet biuro Drugiego Korpusu. Pałacem zarządzał wtedy Stefan Zamoyski, przyjaciel Czapskiego i Giedroycia jeszcze sprzed wojny, i właśnie on stał się osobą, która symbolicznie niejako połączyła Hotel Lambert z ośrodkiem w Maisons- Laffitte.
Zamoyski pomagał w organizowaniu Instytutu we Francji, załatwiał wysokie bezprocentowe pożyczki, a także wyłożył pieniądze na jeden z numerów. W numerze tym redakcja pisała: „Pierwszym Polakiem, który z własnych funduszów, nawet przez nas nie proszony złożył nam sumę potrzebną na wydanie jednego numeru, jest Stefan Zamoyski. Dlaczego on właśnie? Czy to trumny gadają? Ten major wojsk polskich, uczestnik walk ostatniej wojny w Narwiku, Francji, Belgii i Niemczech, potomek Czartoryskich i Zamoyskich, czuje widocznie na sobie ciężar tej wielkiej tradycji, jest wierny tym swoim przodkom, którzy całe swoje życie na emigracji dla sprawy polskiej sterali.” Tak więc emigranci z 1945 r. instynktownie wchodzili na szlaki swych dziadów i pradziadów, emigrantów z roku 1831. Giedroyc sięgał wysoko i wymagał wiele, bo oceniał siebie miarą Wielkiej Emigracji. Ośrodek Hotel Lambert był dla niego punktem odniesienia, inspirującym wzorcem i miarą osiągnięć – tak jakby czuł się stale „egzaminowany” przez księcia Adama. Przykład Hotel Lambert uczył, że emigracja nie musi być ani wynarodowieniem, ani jałowym narzekaniem; uczył dobrze rozumianej służby państwowej, uczył też, że w polityce nie ma sytuacji beznadziejnych, bo wszystko się nieustannie zmienia oraz że z każdej klęski trzeba się podnieść, aby próbować dalej iść do przodu. Rzecz ciekawa, żadna inna emigracja z krajów bloku wschodniego nie utworzyła ośrodka o takiej trwałości, sile i zakresie oddziaływania jak Maisons-Laffitte – być może dlatego, że w tradycji tych narodów nie było tak wymownego przykładu pozytywnej pracy na emigracji.
Nawiązanie do ideowego dziedzictwa Hotel Lambert było bardzo widoczne w pierwszych latach istnienia Instytutu Literackiego. Ważna książka Mariana Kukiela „Książę Adam” ukazała się najpierw w dwóch zeszytach „Kultury” (4/5 i 7 z 1949 r.), a potem w formie książki jako jedna z pierwszych pozycji Instytutu Literackiego [2]. Dwie cechy sylwetki politycznej Czartoryskiego wydają się istotne w tym kontekście – myśl państwowa i twórcza konfrontacja z tradycjami jagiellońskimi.
Giedroyc, podobnie jak książę Adam, był przede wszystkim niedoktrynalnym państwowcem. Obaj traktowali sprawę niepodległości jako nadrzędną, której wszystkie inne winny być podporządkowane. Oznacza to między innymi, że kategorie partyjne (lewica – prawica) i doktrynalne (konserwatyzm – liberalizm – potem socjalizm) stają się wtórne i mogą być traktowane instrumentalnie. Polityka to nie sakrament – lubił powtarzać Giedroyc. Inaczej mówiąc, domeną polityki jest relatywizm, oczywiście relatywizm środków, bowiem cel ostateczny (niepodległość) zawsze pozostawał niezmienny. W myśleniu i działaniu zarówno Czartoryskiego, jak i Giedroycia uderza ogromna elastyczność taktyki, zawsze zmiennej, zawsze dostosowanej do okoliczności. Zaskakujące wolty i wymiana sojuszników nieprzypadkowo sprawiają wrażenie braku konsekwencji. Punktem zwrotnym w życiu politycznym księcia Adama była zmiana orientacji od prorosyjskiej aż do późnych lat Królestwa Kongresowego, do antyrosyjskiej po powstaniu listopadowym. Czy to niekonsekwencja? Nie – strategia była ta sama, taktyka zmienna. Co było możliwe za rządów Aleksandra, stało się niemożliwością za rządów Mikołaja. Podobnie Giedroyc – w czasach Bieruta popierał krucjatę antykomunistyczną Jamesa Burnhama [3], ale już w krótkim okresie odwilży 1956/57 dał ograniczone, szybko cofnięte, poparcie Gomułce. Od 1958 r. „Kultura” lansowała ewolucjonizm, a po marcu 1968 r. i grudniu 1970 r. jednoznacznie poparła opozycję demokratyczną i sojusz robotniczo-inteligencki. Czy to niekonsekwencja? Przeciwnie, raczej dowód na to, że Giedroyc nigdy nie stracił kontaktu z życiem w kraju i dopasowywał program do zmieniającej się sytuacji.
Niewiele jest rodów w Polsce, które by równie dobitnie symbolizowały ciągłość Rzeczypospolitej – nazwisko Czartoryski jest niemal synonimem Rzeczypospolitej Obojga Narodów doby jagiellońskiej, czyli państwa wielonarodowego i wielowyznaniowego, państwa, w którym liberalizm narodowy i wyznaniowy był nakazem racji stanu [4]. Książę Adam był dziedzicem tradycji tolerancyjnych tej Rzeczypospolitej, starał się je chronić i pielęgnować nie tylko ze względów moralnych, lecz także politycznych, chodziło bowiem o walkę z imperializmem rosyjskim i rusyfikacją. Szczególnie mocno lansował własną wersję panslawizmu. W uwagach wysłanych Mickiewiczowi do kursu o literaturach słowiańskich czytamy: „Myśl przyszłości słowiańskiej, których owoców wszyscy pobratymcy oczekują, którą we właściwym im kształcie objaśnić im można, jest niepodległość i równa godność podług szczególnych okoliczności i położenia wszystkich gałęzi wielkiego szczepu. Do tego zaś skutku Polska jest przeznaczoną i jedyną pomocą i środkiem [5]”.
Giedroyc niewątpliwie podjął dziedzictwo jagiellońskie. Podobnie jak książę Adam czuł się obywatelem I Rzeczypospolitej, co oznacza w pierwszym rzędzie odpowiedzialność za wszystkie narody dawnej Res Publiki. „Pan i ja jesteśmy Jagiellończykami z urodzenia i powołania, mówimy i będziemy mówili, jesteśmy do tego uprawnieni” – pisał Stempowski do Giedroycia [6]. Jednocześnie jednak Giedroyć głęboko przekształcał tradycje jagiellońskie. Naturę tej transformacji trafnie oddaje heglowskie pojęcie „aufhebung”, które oznacza jednocześnie: 1. znieść, 2. zachować. 3. przenieść na wyższy plan, na nowy etap w spirali dziejów. Transformację tradycji jagiellońskich narzuciły okoliczności historyczne. Awans społeczny i wzrost świadomości narodowej w masach ludowych Ukrainy, Litwy i Białorusi sprawił, że samo używanie terminu „idea jagiellońska” stało się przeciwskuteczne, albowiem narodom tym jagiellońszczyzna kojarzy się często albo z polskim imperializmem, albo z pańszczyzną. Jeżeli zależy nam na przyjaźni z Ukrainą, Litwą i Białorusią i jeżeli w interesie Polski leży niepodległość tych krajów, to trzeba zaprzestać posługiwania się tym terminem [7]. Giedroyc chciał zatem odrzucić skorupę (tzn. rozumienie idei jagiellońskiej jako synonimu ucisku klasowego, narodowego lub wyznaniowego) i zachować jądro (tzn. „ideę jagiellońską” jako synonim najlepszych tradycji polskiej tolerancji).
Można by powiedzieć, że gdy Narodowa Demokracja atakowała ideę jagiellońską za nadmiar liberalizmu i federalizmu, to Giedroyc atakował ją za braki liberalizmu i federalizmu, bowiem Ruś-Ukraina nigdy nie stała się trzecim równorzędnym partnerem w ramach wspólnej Rzeczypospolitej. Odbierając doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego Giedroyc mówił: „Sześćset lat temu kraj zagrożony przez potężnych sąsiadów, rozdarty walkami dzielnicowymi i wielkich rodów został nagle z inicjatywy Panów Krakowskich przemieniony w mocarstwo, które zaważyło w pewnym okresie na losach Europy. Zostało to spowodowane tym, że ci ludzie mieli wizję, czym może być Polska, wizję niezmiernie ryzykowną, ale opartą na realiach [8]”. Otóż w połowie XVII w., gdy trzeba było wyzwolić Ruś z podległości, tej wizji zabrakło, a za ten błąd trzeba było potem zapłacić. Rzecz ciekawa, rozważania o przyczynach klęski Ugody Hadziackiej (1658) należały do stałych wątków zarówno obozu Hotel Lambert, jak i Maisons-Laffitte [9].
Przykładem różnicy między dwoma różnymi fazami rozwoju idei jagiellońskiej, a więc różnicy między księciem Adamem a Giedroyciem, może być drobny, lecz jakże znamienny epizod z życia siostrzeńca Czartoryskiego – Adama Sapiehy. Jak podaje historyk: Adam Sapieha stykał się z Rusinami od dziecka w rodzinnym Krasiczynie, w kraju etnicznie mieszanym. Stosunki z ludem były na ogół dobre; Sapiehowie świadczyli bez różnicy Rusinom i Mazurom, jednym i drugim budowali kościoły, zakładali szkoły i ochronki, jednych i drugich ratowali od głodu, moru i powodzi. Trafiały się z wsią zatargi na tle ekonomicznym, sąsiedzkim, nie narodowościowym. Książę mówił płynnie po rusku, ruską służbą otaczał się chętnie, polonizacji nigdzie nie forsował [10]. Otóż niezgoda między Rusinami i Polakami paraliżowała w Galicji wszelkie rozsądne inicjatywy i ustawiała Austriaków w niekorzystnej roli arbitra. Trzeba było wzmocnić elity strony słabszej, czyli ukraińskiej. W tej sytuacji Sapieha przesłał 18 maja 1861 r. na ręce sędziwego wuja, Adama Czartoryskiego obszerny list, w którym złożył taką oto ciekawą propozycję: „Niech kilkunastu choćby panów polskich uroczyście u św. Jura przejdzie na unię za pozwoleniem Rzymu; z pewnością ujmą w swe ręce marzycieli ruskich i zwrócą cały naród do zgody z Polską. On sam, jeśli znajdzie 9 amatorów, gotów jest stanąć na dziesiątego, byle Watykan nie robił trudności [11]”.
Na ten niezmiernie ciekawy projekt Czartoryski odpowiedział, że chociaż przeciągnięcie Ukrainy na stronę polską w pełni popiera, to jednak przejścia na obrządek greckokatolicki odradza stanowczo. Powstaje spekulatywne i ahistoryczne pytanie, co odpowiedziałby Giedroyc na miejscu księcia Adama. Otóż nie ulega wątpliwości, że Giedroyc poparłby w pełni projekt Sapiehy. Przecież to właśnie polonizacja elit była kolcem w sercu Rusinów! Przykład idzie z góry. Przeprowadzona w odpowiednim czasie masowa rekonwersja panów polskich mogłaby zapobiec wielu późniejszym katastrofom, a samych Rusinów wzmocniłaby mocną elitą. Myśl o przejściu na obrządek greckokatolicki musiała jednak krążyć w środowisku Adama Sapiehy, bowiem niespełna trzy dekady później, w 1888 r., na krok ten zdecydował się Andrzej Szeptycki, pochodzący z tych samych okolic (Przyłbice koło Lwowa) i z tej samej sfery. Aby zamknąć koło, trzeba wspomnieć, że sekretarzem metropolity Szeptyckiego był ks. Tadeusz Rzewuski, bazylianin, który miał duży wpływ właśnie na Jerzego Giedroycia!
W prywatnym pokoju redaktora „Kultury”, na piętrze domu w Maisons-Laffitte, obok obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej, wisiały dwa portrety – Józefa Piłsudskiego i Adama Czartoryskiego. Ten zestaw odsłania zarys pewnej wizji Rzeczypospolitej, jaką redaktor nosił w sobie przez całe życie.
Przypisy:
[1] J. Giedroyc, J. Stempowski, Listy 1946-1969. Warszawa 1998, cz. II, s. 422.
[2] M. Kukiel, Książę Adam, Paryż 1950. Nowe wydanie: Warszawa 1993, ze wstępem Jerzego Skowronka. Pełniejsza monografia Kukiela w języku angielskim: Czartoryski and European Unity, Princeton 1955.
[3] J. Burnham, Bierny opór czy wyzwolenie?, Paryż 1953.
[4] Patrz: S. Świeżawski. Etos polityczny Polski Jagiellonów, [w:] Dobro i tajemnica. Warszawa 1995. Świeżawski wywodzi ten etos m.in. z konieczności zabezpieczenia Unii Polsko-Litewskiej przed ekspansją krzyżacką i obrony tej Unii na terenie międzynarodowym przez Pawła Włodkowica na Soborze w Konstancji. Charakterystyczny dla tego etosu wydaje się epizod z dziejów rodu Czartoryskich: „Jakże zdumiony był dominikanin hiszpański Damian Fonseca, odbywający w latach 1617-1619 wizytację klasztorów swego zakonu w Rzeczypospolitej, gdy na dworze księcia Jerzego Czartoryskiego w Sarnach na Wołyniu, dokąd przybył na Boże Narodzenie 1617 r. w celu ochrzczenia syna książęcego, zastał w najlepszej harmonii szlachtę katolicką, prawosławną i ariańską. Co więcej, w trakcie uczty książę zażądał od niego odbycia dysputy z innym gościem – arianinem, na temat bóstwa Chrystusa” (J. Kłoczowski, Dzieje chrześcijaństwa polskiego. Paryż 1987, s. 149).
[5] Por. M. Handelsman, Adam Czartoryski, Warszawa 1949. t. II. s. 184.
[6] J. Giedroyc, J. Stempowski, op. cit., cz. II, s. 332.
[7] Te same tezy w tej kwestii głosi zarówno przedwojenny, jak i powojenny porte-parole Giedroycia, czyli Adolf Bocheński i Juliusz Mieroszewski. Patrz: A. Bocheński, Aktualność idei jagiellońskiej, [w:] Historia i polityka, Warszawa 1989, oraz J. Mieroszewski, Rosyjski kompleks Polski i ULB. [w:] Materiały do refleksji i zadumy, Paryż 1976.
[8] Wystąpienie Giedroycia na uroczystości nadania mu doktoratu honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego, „Universitas” 1992, nr 1. s. 56.
[9] Patrz: M. Handelsman, op. cit, t. I. s. 302. oraz S. Kot, Jerzy Niemirycz. W 300-lecie Ugody Hadziackiej, Paryż 1960. Książeczka wydana przez Giedroycia dla kontrastu z sowieckimi obchodami rocznicy Ugody Perejasławskiej.
[10] S. Kieniewicz. Adam Sapieha 1828-1903, Warszawa 1993, s. 352.
[11] S. Kieniewicz. op. cit., s. 354.